Mam psa. Czarna psinka typu kundel, maści czarnej zdobyta z odzysku. I temu psu muszę kupić smycz, taką żeby na szarym blokowiska mimo bycia na uwięzi mógł pobiegać. Jedyna opcja, to rozwijany przedłużacz. Chociaż takie pozory wolności i frywolności mogę mu zaproponować w świecie, w którym i tak wielu rzeczy mu nie wolno. Nie może podejść powąchać malca na placu zabaw bo zaraz krzyk, że ugryzie. Nie może też spokojnie załatwić potrzeb w pozycji nazwanej prze ze mnie "na kangura" bo ja już stoję nad nim z woreczkiem, żeby tylko złośliwa sąsiadka nie zdążyła zwrócić mi uwagi. Mój pies nie powinien również być przywiązany o poręcz piekarni bo jakaś Pani boi się do niej wejść...tylko gdzie ma być przywiązany? Ehhh.
I taki psi przedłużacz kojarzy mi się z jednym. Z moimi doświadczeniami z pracą. Albo wogóle z pracą w korporacji. Niby jesteś wolnym człowiekiem, ale wokół same ograniczenia. A dodatki typu auto czy laptop mają sprawiać wrażenie, że daje Ci się coś ekstra.
Pracowałam kiedyś w korpo w Warszawie. Karta magnetyczna na bramce przed wejściem, na recepcji ochrona i ten codzienny marsz pomiędzy ludźmi z dumą lub z powodu braku wolnej kieszeni na piersi noszą identyfikatory z wejściówką do tego szklanego świata dla wybrańców. Przed budynkiem auta służbowe, a ręku neseser lub/i kawa za 23 zł. Dzień w dzień, z utkwionym w dal wzrokiem przemierzają te klimatyzowane, marmurowe korytarze. Czasem miałam wrażenie, że gdybym upadła na chodniku przed biurowcem, nikt by nawet tego nie zauważył.
Pewnego dnia przeczytałam tabliczkę na moim biurowcu. Przed wojną znajdowała się tu piękna, stara szkoła. Później gmach tej szkoły był ostatnim budynkiem w getcie zaraz przy bramie wjazdowej do tego posępnego mrowiska.
Stałam przy tej tabliczce patrząc tym razem na ludzi. Tych korpoludków w czarnych garniturach, szarych spódnicach, niebotycznych szpilkach, z kawą i z tabletem. Oni ze sobą nie rozmawiają, nie patrzą na siebie, przemykają znikając w drzwiach obrotowych. Wszyscy oznaczeni plakietkami, z przeświadczeniem że 8 h w biurze to tylko minimum. Z myślą, że kolejny raz będą musieli wysłuchać frustracji szefa, którego przecież cisną "z góry". Wstają codziennie z myślą, że ta narada handlowa może być ich ostatnią, bo umowa na czas nieokreślony...no właśnie...nieokreślony.
Tam dalej jest getto. Tym razem na własne życzenie.
Żal, a po co smycz? Ucieka? A może się nie słucha? Źle to świadczy o właścicielu. Obawy przed gryzieniem dzieci typowe dla ciasnej i zakompleksionej Warszawy. Chyba że twój pies na prawdę gryzie dzieci, a to j/w. Albo się wyluzuj, nabądź dystansu albo opuść Warszawę.
OdpowiedzUsuńWarszawa to juz dawno przeszłość bo życie łoika w mieście słoików to hipokryzja.
Usuń