Moje pokolenie, niezależnie jak byśmy je nazwali: słoików, lemingów, genderowców, homofobów czy końcówki lat 80', ma dość luźne podejście do życia.
Coraz częściej zauważam, że do wielu rzeczy podchodzimy z dystansem i dużą rezerwą.
Z jednej strony wiemy, że szkoła, praca, obowiązki to nasz chleb powszedni. Z drugiej jednak strony wiele aspektów traktujemy na zasadzie testu. Niezależnie czy chodzi o to, że chcemy przetestować sami siebie czy też środowisko.
Zatem szukając pracy bardzo często myślimy i mówimy (albo na odwrót) : To będzie taka tymczasówka, żeby mieć się za co utrzymać. Potem poszukam czegoś na prawdę dobrego.
Szukając partnera, tylko sporadycznie myślimy o związku na dłuższą metę. Bardziej ulegamy presji wigilijnych życzeń babci, pożenionych znajomych czy też facebooka. Zdarza się, że poszukiwania motywowane dość prozaicznymi pobudkami kończą się znalezieniem kogoś na dobre lata. Jednak można by założyć, że jaka motywacja poszukiwacza, taki też efekt poszukiwań...Jeśli tylko pół żartem pół serio i na chwilę, to ja nie chcę widzieć tej królewny/ królewicza:)
Jak się już zwiążemy to nie chcemy się zaangażować, na wszelki wypadek nie podpisujemy żadnych zobowiązań (typu ślub) albo przy każdej kłótni mówimy sobie: Przecież zawsze mogę odejść i zostać sama/ sam. Jeszcze raz mnie zdenerwuje, a pakuję się i przysięgam już mnie nie zobaczy.
Czytałam nawet ostatnio artykuł o tym, że ktoś wpadł na pomysł legalizacji małżeństw na próbę.
Jak mi się partner/ partnerka nie będzie sprawdzać po miesiącu to wszystko unieważniamy i mówimy sobie cześć.
Czyli zawsze zostawiamy sobie furtkę lekko uchyloną. Nigdy nie wiadomo kiedy trzeba będzie zrobić zwrot w tył i dać dyla od naszego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz